Rodzinne tajemnice

Podobno im człowiek robi się starszy, tym lepiej pamięta przeszłość i tym mocniej zaciera mu się teraźniejszość. Jeśli rzeczywiście ta jest, to dlaczego tak szybko zapominamy o ludziach, którzy żyli dziesiątki lat temu? Czemu – niczym archeolog – przywracam pamięci osoby, które zmarły całkiem niedawno, bo już po drugiej wojnie światowej. Zawieruchy życiowe sprawiły, że moi pradziadkowie mają w dokumentach inne niż w rzeczywistości imiona, nazwiska i daty urodzenia. Jakie były te prawdziwe?

Nie jestem jedyną osobą, która o swoich bliskich wie tylko tyle, że… musieli być, bo przecież nikt z nas nie urwał się z choinki.

Moi znajomi zapłacą każde pieniądze za nawet najmniejszą informację o swoich przodkach – dziadkach, ciotkach, wujach i pradziadkach oraz o… przyszywanym rodzeństwie, które urodziło się, gdy ich rodzice byli jeszcze w innych związkach.

Ode mnie się dowiedzieli, że ich dziadek miał nazwisko brzmiące trochę inaczej niż oni. Imion pradziadków, wujów i cioć w ogóle nie znali. O córce pierwszej żony ich ojca, która tragicznie zmarła w obozie koncentracyjnym, dowiedzieli się 3 lata temu. Wciąż mają nadzieję, że może jakimś cudem zachowała się gdzieś jej fotografia.

W akcie zgonu mojej prababci wyczytałam – jakże zaskakującą – informację: ojciec n.n. Pamiętam jak dziś, że będąc dzieckiem, zapytałam babcię, pielęgnującą starannie pamięć o swojej długowiecznej babci (żyła 106 lat), czy mąż tej – dla mnie już praprababci – też był taki długowieczny. I gdzie on jest, skoro nie ma go w jednym grobie z tą praprababcią.

Odpowiedzi udzieliłam sobie wtedy właściwie sama. „On śpi na jakimś innym cmentarzu, prawda? Bo gdzieś daleko wyjechał i nie wrócił. A na imię miał pewnie tak samo jak mój dziadek, prawda babciu.”

Babcia kiwała tylko głową. Dziś myślę, że chciała w ten sposób nie tyle przytaknąć mojemu rozumowaniu, ile ukryć zdumienie moją – jakże bujną – wyobraźnią.

Im byłam starsza, tym częściej zagajałam ją, niczym Czerwony Kapturek wilka: „Babciu, a czemu ty nigdy nie mówisz o tym prapradziadku?”, „Babciu, babciu, a dlaczego u nas w rodzinie nikt poza tą twoją babcią nie żył tak długo?”

Odpowiedź na te pytania przyszła do mnie kilka lat temu. Zaskoczona informacją o pradziadku n.n., poszłam na grób, w którym zostały pochowane praprababcia i prababcia. Policzyłam, ile ta „prapra” miała lat, gdy została mamą „pra”. I wyszło mi, że dużo więcej, niż to było realnie możliwe. W tamtych czasach nie rodziło się dzieci (a tym bardziej pierwszego dziecka), będąc w tak zaawansowanym wieku… Więc praprababcia nie mogła być rodzoną matką mojej prababci.

Bardziej od tego „odkrycia” zastanowiło mnie jednak coś innego: tyle razy spotykaliśmy się rodzinnie przy tym grobie. Z bliższą i dalszą rodziną, pochodzącą od wspomnianej praprababci. I na tych spotkaniach, jakże wykształconych, mądrych głów, nikomu nie przyszło do głowy, żeby policzyć to, co tak sprytnie, a jednocześnie otwarcie, zostało na tablicy nagrobnej przez moją babcię napisane…